Muezzin mnie nie obudził... nawoływał co prawda do modlitwy, ale byłem zbyt zmęczony, żeby go usłyszeć :)
Temu miastu należałoby poświecić osobny blog... To praktycznie trzy miasta w jednym - Stambuł, Wiedeń i Sarajevo. Z racji miejsca zakwaterowania w takiej właśnie kolejności je poznawałem. (Od wschodu na zachód). Tego miasta się nie zwiedza, je się poznaje, wręcz chłonie... Jego historię, zabytki, różnorodność kultur... Na pewno chcę tu wrócić... i na pewno na dłużej niż 2 noce.
Jeżeli traficie do Sarajewa, nie powinniście go opuścić bez spaceru i odwiedzenia pozostałości muzułmańskich w okolicach ulicy Bavadziluk, bez wypicia kawy (najlepiej przy zachodzie słońca) na Yellow Fortress (Żuta Tabija) czy bez spaceru po labiryncie uliczek na wzgórzu Kovaci. Warto też przystanąć na chwilę nad "sarajewskimi różami" w okolicach katedry i przejechać się szerokimi alejami okolic parlamentu...
Dziwnie trochę się poczułem, kiedy trafiłem na ulicę na ktorej rzemieślnicy prowadzący jednocześnie sklepy wyrabiali pamiątki z łusek od nabojów różnego kalibru. Można było tam kupić otwieracze do butelek kapslowanych, długopisy, zawieszki, a nawet młynki do pieprzu z łusek większego kalibru... Za kilka marek można kupić najmniejszą 'wojenną pamiątkę', młynki kosztowały nawet i po 100 marek... Dziwne uczucie - doprawdy... szczególnie w połączeniu z wizytą na cmentarzu na zboczu Kovaci tego samego dnia.
Z obowiązkowych spotkań kulinarnych - bureg czyli mielone mięso zapiekane w cieście (zelenica - odmiana ze szpinakiem i sernica - zgadnijcie z czym) oraz cievapi, które podobno właśnie z Sarajewa pochodzą. Nie wiem skąd pochodzą, ale te sarajewskie były mniej tłuste i bardziej strawne dla mojego żołądka niż tuzlańskie. Bavadziluk jest ulicą gdzie z racji ilości i różnorodności lokali zjeść najlepiej - warto się jednak przejść najpierw porównać ceny. Idąc za rada Amira ominąłem "Steak House" mimo pięknych zdjęć z potrawami i stołowałem się w lokalu o nazwie "Bosnia" i znajdującej się tuż obok innej "buregdzenicy", której nazwy nie pomnę.
Z żalem opuszczam miasto, tym bardziej ze Hassanowi coś wypadło i chciał przełożyć o dzień nasze spotkanie, ale wiem, że wiele jeszcze przede mną i trzeba jechać dalej :)
Wielu bezcennych wskazówek na temat miasta udzielił mi Amir pracujący na recepcji pensjonatu, w którym się zatrzymałem oraz Elvis prowadzący kawiarnię na Żółtej Fortecy. Mało muzułmańskie imię, wiem, ale naprawdę tak ma na imię :)