Wielkie lotnisko... Na szczęście mają mapki i punkty informacji. Odnajdujemy bramkę wylotową, idziemy coś zjeść - kuchnia azjatycka, potem małe zakupy i będziemy wsiadać do samolotu... Wtedy się zorientowałem, że nie mam na szyi mojej ulubionej 'arafatki'. Dlaczego ulubiona - nabyłem ją w Libanie, w Baalbek, podczas ostrzału syryjskiego... Pewnie nieprędko wrócę do Libanu, a do Baalbek... to już w ogóle nie wiadomo kiedy.
Wracam się do restauracji - nie ma, do sklepu - nie ma. Uświadamiam sobie, że została na krześle przy bramce wylotowej. Kontaktuję się z biurem rzeczy znalezionych - nie ma... Mam tylko nadzieję, że jakiś anty-islamista nie wywalił jej do kosza, ale że ktoś ja znalazł i będzie mu służyć - ładna była, z 4 warkoczykami na rogach, snieżnobiała (nadal, mimo kilku prań) z czarnymi haftami, miękka, bawełniana, nie jak 'plastiki' co się turystom sprzedaje... Biuro rzeczy znalezionych mówi, żebym się jeszcze skontaktował jak będziemy z powrotem lecieć przez Frankfurt...
Wsiadamy do samolotu AirMalta i... w drogę :)