Jeszcze na terenie Czarnogóry widać było, że zbliżam się do Albanii. Miejscowości miały nazwy napisane w dwóch językach, na sklepach i stacjach benzynowych oprócz bliskiego nam słowiańskiego czarnogórskiego pojawiały się już napisy w mniej zrozumiałym języku albańskim. Na tej prawosławnej ziemi pojawiały się też minarety, a przecież Albańczycy historycznie to muzułmanie. No i w końcu... Jest! Kolejka do granicy :) Chyba do granicy, bo samego przejścia nie widać... Widzę za to jak kolejkę omijają rowerzyści. W końcu też jadę jednośladem, podążam więc za nimi...
Zatrzymuję się przy samochodzie na rejestracjach z Krakowa, przez kilka minut jedziemy w kolejce równolegle, rozmawiamy o wyjeździe, planach zwiedzania, przygodach jakie nas po drodze spotkały... Przerywa nam policjant, który kieruje mnie na przejście dla pieszych i rowerów. Sama odprawa jest niemal błyskawiczna - policjanci wewnątrz budki podają sosie paszport i dokumenty pojazdu i już jestem po stronie albańskiej. Niestety, nie ma tu kantoru jadę więc w dalsza drogę bez miejscowej waluty... Nie ma nawet tabliczki jak w wieku innych krajach "Welcome to....", ruszam więc dalej bez pamiątkowego zdjęcia.