Ściemnia się, a moja trasa wiedzie obwodnicami miast. Chcę jeszcze coś zjeść za leki, które mi zostały, zjeżdżam więc do miasta które ma bardzo ładną nazwę - Peqin (czasami pisane "Pekin").
Znajduję tu bar, niedaleko centrum. Ciężko się trochę porozumieć z obsługą, ale okazuje się że właściciel, który nagle zjawia się z dostawą napojów odzywa się do mnie po włosku... Zamawiam byrek, czyli trójkąt ciasta francuskiego z zapieczonym serem. Cena 40 leka. Ale mały nieco, wiec zamawiam drugi.
Tu po raz pierwszy spotkałem się z podaniem mi ceny w starych lekach czyli 400. Zdziwiłem się nieco nas początku, ale resztę dostaję tak jak być powinno, bo przecież w nowych płace to i w nowych dostaję resztę.
Właściciel nie jest mi w stanie wyjaśnić skąd się wzięła nazwa miejscowości... Mówi, ze taka po prostu jest i już, ale przez to są sławni, bo maja Pekin jak w Chinach. Na koniec pokazuje mi jak najszybciej wyjechać z miasta w kierunku Macedonii. Mówi że szkoda że na chwilę tylko przyjechałem, bo warto zostać na dłużej w Pekinie... Są pokoje do wynajęcia, jakbym potrzebował. Może kiedyś tu wrócę :)