Śniadanie sobie podarowaliśmy oboje...
Zakłopotanemu kelnerowi, w drodze na plaże wytłumaczyłem mniej-więcej o co chodzi. Odetchnął, przyłożył prawą rękę do piersi i na wydechu powiedział "Thank you".
Słońce od rana zachęcało do wyjścia na plażę... tak też zrobiliśmy... Ponad 25oC w powietrzu, woda nieco chłodniejsza, ale wiemy, że to ostatnie szanse na kąpiele w tym roku...
Po południu, po prawie dobie bez posiłku (nie liczę tu butelki coca coli którą wypiłem, by dostarczyć organizmowi cukru), z rozsądku idę coś zjeść. Zamawiam 'salata fruta deti' czyli sałatkę z owoców morza. Oczekuję zieleniny i śladowej ilości krewetek/małży... O nie... nie tutaj. Za 500 leków (3,3E) dostaję spory talerz, na ciepło - z małżami, krewetkami, kałamarnicami, ośmiornicami... nieźle, co? ja wiem, że było to najdroższe danie z przystawek, ale i tak - warte spróbowania :)
Niestety - mój organizm szybko się pozbywa posiłku... Niezbyt ładnie z jego strony, ale dobrze, że chociaż nie zostawia kwaśnego posmaku w ustach :)
Dzień mija spokojnie, choć nie czuję się najlepiej, poza tym wiem, że około 1h00 trzeba jechać na lotnisko... Osłabienie i odwodnienie pozwalają łatwo zasnąć.