Na początek odwiedzamy warsztat, w którym rok wcześniej zdiagnozowano problem w moim pojeździe i dano dobre rady jak bezpiecznie wrócić mimo usterki do domu. Chwilę żesmy pogadali, mój towarzysz podróży przy okazji zakupił olej do swojej maszyny, bo zauważył jakieś niewielkie ubytki i ruszyliśmy dalej.
Obiad zjedliśmy w znanej mi już wcześniej restauracji "NACIONAL" przy ul. Filipa II Macedońskiego, jak zwykle - dużo, smacznie i w umiarkowanej cenie, no i ten ich chleb wypiekany na miejscu... aż się głodny robię. Motory zaparkowaliśmy za pozwoleniem właściciela - przy samym wejściu, sam kiedyś jeździł, ma sentyment to podróżujących na 2 kółkach :) Obiecał, że obsługa przypilnuje żeby nic się sprzętom nie stało. Po obiedzie kurtki i kaski zostawiliśmy sobie w restauracji i ruszyliśmy na spacer po mieście.
Skopje z roku na rok bardzo się zmienia. Znikają budynki powstałe w latach 50 i 60 i zastępują je coraz to bardziej wymyślne formy "neoantyczne" odnoszące się do rzekomego pochodzenia mieszkańców od samego Aleksandra M.
Od "NACIONAL" do ścisłego centrum jest bliziutko... Odwiedzamy więc plac Macedoński, robimy krótki spacer po pozostałościach muzułmańskiego suku i wracamy do restauracji. Kiedy idę po nasze kaski i kurtki oraz by podziękować właścicielowi - mój towarzysz podróży dobiera się do własnych kufrów i wtedy jeden z kelnerów wybiega by go wypłoszyć... Naprawdę pilnowali :) W tym momencie wracam i sytuacja się wyjaśnia. Słońce chyli się ku zachodowi - czas wracać do Prisztiny.