W Santiago de la Ribera korzystam z gościny mego znajomego. Często dość rozmawiamy na Skype, czy przez telefon, ale na żywo nie widzieliśmy się blisko dwa lata. Rozmowa tak nam dobrze szła, że posiedzieliśmy do... 4 rano... Trzeba więc było swoje odespać.
W ramach aklimatyzacji pospałem do południa, później odwiedziłem kilka znanych mi zakątków, by przekonać się, że niektóre bary które pamiętałem z poprzednich pobytów, już nie istnieją, za to powstały nowe, zagospodarowano kilka działek, które letnikom służyły za parkingi, a teraz są tam apartamentowce i coś co wygląda na dom rekolekcyjny połączony z kościołem, lecz jeszcze zamknięty.
Miło popatrzeć jak mimo głębokiego kryzysu tutaj cały czas się buduje, a bary i restauracje (te które przetrwały) nie narzekają na brak gości.
Obowiązkowym punktem aklimatyzacji były prażone migdały, piwo Alhambra (popsuło się od czasu jak Heineken przeniósł produkcję do Kordoby), dobre jedzenie oraz Terry na deser (marka brandy produkowana w Jerez, w Andaluzji).