Korzystając z dobrodziejstwa bezprzewodowego internetu jeszcze po drodze wybraliśmy sobie na miejsce noclegu Guest House Velania. Jednak chcieliśmy najpierw obejrzeć go na żywo. Zaraz po wjeździe do Prisztiny dojechaliśmy do miejsca z napisem Velania. Okazało się jednak, że to bar o takiej samej nazwie, a hotel znajduje się bardzo niedaleko. Miły właściciel lokalu posługujący się bardzo ładnym angielskim wskazał nam drogę do pensjonatu... Dojeżdżamy w minutę. Już na pierwszy rzut oka moje obawy się sprawdzają... ale nic, idę szukać recepcji. Pokój przyjemny, tak troszkę jak salon z lat 80 w Polsce ze wstawionymi łóżkami. Cena atrakcyjna - 20E/noc. Ale prywatny parking to kawałek prywatnego terenu przy ulicy... żadnego ogrodzenia, bramki... nic... Kosowarzy są bardzo mili, nie chcemy urazić naszego recepcjonisty... mówimy, że nieco nas przeraża parking i musimy się naradzić i że może wrócimy. Usmiecha się, mówi że to spokojna bardzo okolica i że w razie czego jest 24h do dyspozycji. Jest późno, jesteśmy zmęczeni - nie tyle kilometrami co upałem. Postanawiamy wrócić do baru i spytać, czy nie ma w okolicy innego hotelu. Kiedy dojeżdżamy do baru - rozmawiamy znowu z właścicielem. Tym razem siedzi on z kilkoma miejscowymi przy stoliku.
- Ale coś jest nie-tak z hotelem?
- No, tak... parking miał być prywatny.
- A... ale to jest spokojna okolica, dwie ambasady, policja patroluje 24h, nawet w czasie wojny tu było spokojnie.
(narada przy stoliku po albańsku)
- Ale wiecie, mój przyjaciel oferuje wam swój garaż.
- ??? (wymieniamy spojrzenia)
- Ale on nie chce pieniędzy.
- ??? (co tam mój zjeżdżony motor, ale mój towarzysz podróży jedzie nieco ponad miesięczną 'igiełką' prosto z salonu...)
(narada przy stoliku po albańsku)
- On tam trzyma swoje motocykle.
Swój facet, już coraz mniejsze ??? pojawiają się w naszych spojrzeniach.
- Chcemy żebyście się tu dobrze czuli, my tu mieszkamy od dziecka, jesteście naszymi gośćmi
Ale w naszych oczach nadal widac może już tylko po jednym '?'
Krótka narada i słyszymy...
- Dostaniecie swój klucz do garażu, tylko jest warunek, nie odpalajcie przed 8h00, bo ludzie nad garażem śpią...
I jeden z siedzących przy stoliku odpina klucz z pęku kluczy.
Nasz opór się zakończył. Poszliśmy zobaczyć garaż. W środku warsztat, dwa enduro (z czego jeden rozebrany na części) i skuter. DO tego pokazują nam, że na przeciwległym budynku są kamery, znowu tez słyszymy, że to strefa ambasad, mieszka tu trochę expatów i jest bardzo bezpiecznie. Jedziemy rozlokować się w hotelu i mówimy że wrócimy za chwilę.
Całodobowy stróż cieszy się na nasz widok. Pyta co zrobimy z parkingiem. Powiedzieliśmy, że znaleźliśmy garaż. Uśmiechnął się.
Rozlokowaliśmy się, przebraliśmy się trochę i ruszyliśmy do garażu. Zaraz potem ruszyliśmy do baru. Właściciel garażu nie dość, że nie chciał byśmy mu postawili kolejkę, to przypilnował, żebyśmy nie zapłacili w ogóle...
Powiem tak, pamiętam wędrówki po polskich górach z początku lat 90 XX wieku... Zapadał zmrok, prosiło się gospodarza o pomoc, co najmniej stóg siana się znalazł, a czasami i lepsze miejsce, jakieś pieczywo i mleko z rana przed wyjściem dalej. No niestety... to se nevrati... A tego wieczoru poczułem się jakbym przeniósł się w czasie i miejscu, do początku lat 90, do Polski. Było biednie, ale serca jakieś większe ludzie mieli.